Rozmowa z Dawidem Żuchowiczem, Grand Press Photo 2017 w kategorii Projekt dokumentalny.
Nie patrzę na moich bohaterów z góry – mówi Dawid Żuchowicz, zwycięzcą GPP 2017 w kategorii Projekt dokumentalny.
Sięgnął Pan po temat, o którym wydawało się, że wszystko zostało już powiedziane i pokazanie. Bieda i beznadzieja popegeerowskich wsi była tematem wielu reportaży. Dlaczego Pan też się tym zajął?
Ja się tam urodziłem. Moi rodzice wyprowadzili się stamtąd, a ja tam wróciłem. „Kombinat” to opowieść o młodych ludziach i próbie poszukiwania przez nich szczęścia w miejscu, w którym czas się zatrzymał. Zatrzymał się wtedy, gdy oczekiwano jego przyspieszenia. Oczekiwano, że teraz będzie już tylko lepiej, bo gorzej być nie może. A wraz z upadkiem komunizmu państwo odcięło pępowinę i zostawiło tych ludzi samym sobie: bez pomocy, bez wskazania kierunku. Wcześniej życie tych ludzi było uregulowane: ktoś im mówił, kiedy mają wstać, kiedy spać, kiedy jeść i ile, ktoś za nich decydował, czy mogą kupić buty. Nikt ich nie nauczył samodzielności, a potem musieli sami sobie radzić. I nie poradzili sobie.
Co Pana w tym temacie najbardziej zainteresowało?
Młodzież, która może jeszcze próbować coś ze swoim życiem zrobić, dla nich nie wszystko jest już przesądzone. Dzisiejszy świat daje wiele możliwości i oni mogą jeszcze próbować powalczyć.
Patrząc na tych młodych ludzi, myślał Pan; niewiele brakowało, a mogłem być jednym z nich?
Wszystko, co mam i kim jestem, zawdzięczam rodzicom, którzy wiele poświęcili bym był tu, gdzie dziś jestem. Ale ja nie patrzę na moich bohaterów z góry. Oni się przy mnie otworzyli. Wpuścili mnie do swojego świata, żebym mógł go zobaczyć z bliska.
Pokazali prawdę o sobie, nie wstydzili się przed fotoreporterem z Warszawy?
Nie, kompletnie tego nie było. My byliśmy i jesteśmy sobie równi. Oni byli moimi kolegami. Robiąc komuś zdjęcia przez trzy lata w bliskich sytuacjach, nie sposób się nie przywiązać. Aby ten materiał powstał, trzeba było swoje wysiedzieć, wysłuchać i przegadać. To, co powstało, to ich zasługa, bo bez nich nic by się nie udało. Mógłbym tam sobie jeździć, i nic nie zobaczyć. Oni musieli chcieć mi się pokazać.
Czasem prosili, żeby jednak odłożył Pan aparat?
Nie było takich sytuacji, może dlatego, że ja sam czułem, co mi wolno i co wypada. I tak wiadomo, że nie da, się wszystkiego opowiedzieć do końca. Z resztą, zdjęcia nie mogą być zbyt mocne, bo wtedy robią się złe.
Pana bohaterowie widzieli gotowy, skończony projekt?
Oni oglądali wszystko na bieżąco, ale nie widzieli projektu po końcowej selekcji. Akceptowali wszystko po drodze, dla nich to była nobilitacja, że ktoś się nimi interesuje. Niektórzy te zdjęcia powiesili sobie nad łóżkami.
Ma Pan poczucie, że pokazał wszystko o tych młodych ludziach?
Ja jeszcze pracuję nad tym tematem, bo ostatecznym rezultatem ma być książka fotograficzna. Chcę tam jeździć, póki mi starczy pieniędzy i czasu. Ciężko opowiedzieć całą historię w kilku zdjęciach. Dlatego skupiamy się na książce, bo w sumie mam około 50 bohaterów.
Rozmawiała : Agata Małkowska-Szozda