Rozmowa z Anną Gondek-Grodkiewicz, lauretką Grand Press Photo 2017 w kategorii Życie codzienne
Skąd pomysł na reportaż o takim niezwykłym zjawisku, jak lalki traktowane przez, jak żywe dzieci?
Nie znałam tego zjawiska, zanim nie pojechałam do Tajlandii. Najpierw wydawało mi się to dziwaczne i niezbyt powszechne. Ale wszędzie widziałam ludzi noszących te lalki: w sklepie, na ulicy, w samochodzie, na spacerze. Nikogo to nie dziwiło.
Co Panią w tym szczególnie zaciekawiło?
Chciałam zrozumieć, jaka historia kryje się za tym zjawiskiem, bo to zjawisko społeczne. Chciałam odkryć, co za nim stoi: powody psychologiczne, kulturowe, czy może religijne. Moja bohaterka lalkę traktowała naprawdę, jak żywe dziecko: ona ją karmiła, ubierała. Nie zostawiała jej nigdy samej, bo dziecka się przecież nie zostawia. Chciałam odkodować to zjawisko.
Pokazując motywacje jednej bohaterki?
Tak, dotarłam do Amui – bo tak ma na imię – poprzez moją znajomą. Amui mówi tylko po tajsku, więc nasze rozmowy odbywały się przez tłumacza, jej przyjaciółkę, która mówi po angielsku. Początkowo Amui mówiła o motywacjach, które wydawały mi się powierzchowne. Jednak w miarę zacieśniania się naszych relacji, Amui się otwierała. Wtedy poznałam jej prawdziwe motywacje: samotność i porzucenie przez ojca. Amui ma uraz do mężczyzn i nigdy się nikim nie związała, co było przyczyną jej samotności. Amui jednak twierdziła, że nie jest samotna, bo ma rodzinę i przyjaciół. Ale lalka zapełniała istniejąca w jej życiu pustkę. Amui się szczerze cieszyła, że może komuś otwarcie powiedzieć o swoim życiu. Czuła się doceniona, że ktoś z innego kontynentu poświęcił tyle czasu, by poznać jej życie.
Lalki są tajskim sposobem na poradzenie sobie z samotnością?
Dokładnie tak. Sposobem mocno zakorzenionym kulturowo. Wiara w duchy dzieci żyjące w lalkach, a wcześniej – posągach – jest bardzo stara. To nikogo tam nie dziwi. Lalki to nowe wersja prastarej tradycji tajskiej.
Jak długo powstawał ten materiał?
Przez tydzień. To była długa, ciężka rozmowa. Prawie nie spałam, cały czas byłam z moją bohaterką. Tłumaczka, przyjaciółka Amui czasem próbowała cenzurować moje pytania, ale ja nalegałam, by zadawała je dokładnie. Amui nie miała żadnego problemu, by na nie odpowiadać.
Czy związek z taką lalką jest naprawdę na całe życie życie, jak z dzieckiem, które symbolizuje?
Różnie z tym bywa, niektórzy po kilku latach już nie chcą tych lalek. Może uporali się ze swoimi problemami na tyle, że nie była już im potrzebna? W każdym razie Tajowie wiedzą, że takich lalek nie można po prostu wyrzucić, bo mieszka w nich dusza dziecka. Dla takich porzuconych lalek jest specjalny sierociniec przy klasztorze buddyjskim.
Nie bała się Pani, że taki temat dla polskiego odbiorcy może się wydać zbyt dziwny, wręcz dziwaczny?
Miałam takie obawy, bo sama na początku do tego tematu podchodziłam z wielką ostrożnością, a nawet nieufnością. Dopóki nie zrozumiałam, że to nie jest dziwactwo, tylko zjawisko kulturowe. To tajski sposób na radzenie sobie z samotnością, a ta jest uniwersalna i dotyka ludzi na całym świecie tak samo.
Rozmawiała: Agata Małkowska-Szozda