Grand Press Photo 2017. Mariusz Janiszewski zwyciężył w kategoriach Fotoreportaż, Wydarzenia i Ludzie

Rozmowa z Mariuszem Janiszewskim z „Doc! Photo Magazine”, laureatem Grand Press Photo 2017 w kategoriach Fotoreportaż Wydarzenia i Ludzie

Skąd pomysł, żeby jechać na Filipiny?

Jeżdżę na Filipiny już od pięciu lat. Kilka lat temu robiłem na przykład materiał z tsunami. Stale znajduję na Filipinach nowe tematy. Każdy kolejny wyjazd powoduje, że nie jestem już turystą z aparatem, który wyłapuje coś pobieżnie, tylko mogę sięgnąć głębiej. Kiedy dowiedziałem się, że nowy prezydent Rodrigo Duterte w ramach walki z gangami narkotykowymi wydał policji pozwolenie na zabijanie, skontaktowałem się z moimi filipińskimi przyjaciółmi i dowiedziałem się, że ginie po kilkanaście osób dziennie.

To są dealerzy narkotyków?

To dealerzy, ale także dzieci. Zdarzyło się na przykład, że policjanci zabili na komisariacie człowieka podejrzanego o dealowanie, a ponieważ był przy tym jego pięcioletni syn, jego też zabili. Widziałem pogrzeb kobiety, którą podejrzewano o dealowanie. Dostała 13 kul w głowę. Jej rodzina zarzekała się, że kobieta nie miała z narkotykami nic wspólnego. Kim trzeba być, żeby coś takiego zrobić?

Więc kto w wojnie z gangami narkotykowymi jest tym dobrym, a kto złym?

Tego nie można jednoznacznie powiedzieć. Oczywiście problem narkotyków jest wszechobecny i bardzo poważny, ale myślę, że hasło „zabijamy wszystkich podejrzanych” nie jest rozwiązaniem. Słyszałem historię, że ktoś zapłacił policjantowi, żeby zabił człowieka, który mu czymś podpadł. Zginęło mnóstwo niewinnych ludzi.

Zabijanie trwa nadal?

Nie, już pod koniec stycznia wybuchła afera z zamordowaniem biznesmena z Korei Południowej. Okazało się, że zrobili to policjanci. Wzięli jeszcze okup od jego rodziny.

To było w ramach walki z gangami narkotykowymi?

Tak. Sprawa wyszła na jaw po paru miesiącach.

Panu nic nie groziło, skoro policja strzelała na prawo i lewo?

Tak naprawdę to nie wiem. Kiedy biorę aparat do ręki, nie myślę już o niebezpieczeństwie.

Skąd Pan wiedział o kolejnych ofiarach?

Współpracowałem z miejscowymi dziennikarzami, którzy mają na Twitterze swój kanał komunikacji. Gdy pojawiał się tweet, że na takiej a takiej ulicy leży ciało, wsiadaliśmy w samochód i jechaliśmy na miejsce. No i w ciągu dnia odwiedzałem kostnice, cmentarze, mieszkania, w których ktoś zginął.

Odbierając nagrodę w kategorii Ludzie, mówił Pan, że bohater Pańskiego kolejnego materiału, chłopiec z porażeniem mózgowym, dostał nowy wózek. Czyli fotoreportaż zmienił coś w jego życiu?

Zmienił i bardzo się z tego cieszę. W ubiegłym roku robiłem w jego dzielnicy fotoreportaż o klatkach schodowych. Wtedy wypatrzyłem Jomala. Zrobiłem mu jedno zdjęcie i stwierdziłem, że do niego wrócę i zrobię cały reportaż.

Chłopiec od razu się zgodził?

Jego matka powiedziała, że on chce tych zdjęć, że sprawia mu to frajdę. Początkowo trochę się bałem tego tematu: chory chłopiec, wózek. Można by pomyśleć, że idę na łatwiznę albo chcę żerować na czyimś nieszczęściu.

Kiedy przyjechałem na miejsce, spodziewałem się, że Jomal do nas wyjedzie, że zobaczę go, jak jeździ na wózku. Ale okazało się, że wózek, na którym rok wcześniej go widziałem, jest już zepsuty. Porozmawiałem więc z moimi filipińskimi przyjaciółmi i już po dwóch dniach udało im się znaleźć darczyńcę, który kupił chłopcu nowy wózek. Jomal był przeszczęśliwy. Posadziliśmy go na wózek i pojechał prosto na boisko baseballowe.

Zdjęcia, które zrobił Pan Jomalowi, były publikowane na Filipinach?

Nie, tam nie. Chociaż niektóre zdjęcia, jakie robię na Filipinach, pokazuję na filipińskich stronach fotograficznych na Facebooku. Gdy byłem na fotoreporterskim wieczorze wigilijnym na Filipinach, słyszałem od ludzi, że znają moje zdjęcia.

Będzie Pan jeszcze wracał na Filipiny?

Pewnie tak.

A na jakim sprzęcie Pan pracuje?

Leica.

Rozmawiała Elżbieta Rutkowska